Do woja marsz...
Dom Parafialny zamienił się w prawdziwą bazę wojenną, na scenie wisiała maskująca siatka żołnierska a druga klasa gimnazjum była prawdziwym batalionem złożonym z prawdziwych żołnierzy.W roli rektutów wystąpili zaś uczniowie klasy pierwszej.
Wszyscy ci rekruci byli bardzo podekscytowani, ale i zarazem zestresowani. Z opowiadań swoich kolegów i koleżanek znali historię pasowania na gimnazjalistę całkiem jak z amerykańskich horrorów, lecz nauczyciele zapewniali, że nie czeka nas nic strasznego. Na uroczystość zostali zaproszeni rodzice uczniów klas pierwszych, którzy mieli okazje zobaczyć uroczystość zorganizowaną w konwencji potyczek wojennych.
Dom Parafialny zamienił się w prawdziwą bazę wojenną, na scenie wisiała maskująca siatka żołnierska a druga klasa gimnazjum była prawdziwym batalionem złożonym z prawdziwych żołnierzy.
Po krótkiej chwili, dziewczęta z drugiej gimnazjum zaczęły iść do rytmu: ''Lewa, lewa, lewa...''. Na scenę wkroczyło trzech chłopaków, ktorzy byli przebrani za dowódców oddziału. Zaczęli wołać: "Baczność! Spocznij! Formacja-pingwiny! Taniec-Gangam Style!". Dziewczyny wykonywały te dziwne rozkazy. Wszyscy zaczęli się śmiać.
Potem zaczęło się od wywoływania kolejno czterech „kodów" przez agenta specjalnego.Kodami były numery z dziennika uczniów klasy pierwszej. Pierwsze osoby wywołane przez agenta musiały zbudować namiot wojenny, z dwóch patyków, kubeczka oraz kawałku materiału. Wyszedł bardzo skromnie, ale się udało! Pierwsi „kodowicze" mogli odetchnąć z ulgą.
Po pierwszym zadaniu odbyło się krótkie przedstawienie, ale przecież byłojeszcze wiele rekrutów do przeszkolenia, i zaczęło się kolejne wywoływanie cyfr z dziennika przez agenta.
Drugą konkurencją było poznawanie potraw po dotyku, np. „zmielone oko kozy" czy "mózg". Potrawy były niezwykle oryginalne, żaden uczeń nie odgadł poprawnie.
Trzecim zadaniem było uratowanie pana Wołodyjowskiego, który spadł ze swojego rumaka. Rekruci musieli go uratować chustką i okularami przeciwsłonecznymi. Pan Wołodyjowski zapadł na niezwykle dziwne choroby, gdy wszystkie zostały uleczone, oczywistą rzeczą było zadzwonienie pod numer alarmowy.
Po uleczeniu pana Wołodyjowskiego nastąpiło następne przedstawienie, a tuż po nim już przedostatnie wywoływanie „kodów".
Czwartym ćwiczeniem było narysowanie twarzy na płótnach, które wyszły komicznie.
Gdy skończyło się to ćwiczenie, agent specjalny wywołał ostatnie „kody" tamtego dnia. Zadanie piąte było uznawane przez uczniów za najgorsze, otóż należało sporządzić eliksir, z najróżniejszych składników, a wszystko to działo się pod okiem bardzo niedoświadczonego chemika.
Ale co dobre trzeba wypić, niedoświadczony chemik nalał swoim rekrutom, napój. Który musieli wypić do dna! Na szczęście eliksir okazał się nietoksyczny i nikomu nie zaszkodził.
Ostatnie zadanie było bardzo ciekawe, ponieważ pierwszoklasiści musieli rozbroić bombę samą łyżeczką. Bomba była zrobiona z marchewek i budzika. Długo się nad tym męczyli, bo rozbrojenie samą łyżką jest trudne, ale cała czwórka uczniów sobie poradziła.
Gdy wszyscy usiedli na swoich miejscach, do sali wbiegli bandyci, którzy pogonili całą I klasę gimnazjum na środek sceny. A po chwili wbiegł pan Isakiewicz po wychowawcę pierwszaków, pana Sucherka. Wyglądało to dość zabawnie, gdyż pan Isakiewicz miał ubraną kominiarkę.
Wszystkie zadania zostały wykonane! Cała klasa pierwsza ma zaszczyt czuć się, już nie rekrutami, lecz prawdziwym wojskiem.
Następnie rozdano uczniom legitymacje gimnazjalisty oraz berety. Na koniec ogłoszono, że uczniowie zostali przyjęci w poczet gimnazjalistów. Zrobiono im jeszcze pare zdjęć.
Pani dyrektor podziękowała klasie drugiej za świetne i barwne przedstawienie.
Nadszedł koniec tego dnia. Klasa pierwsza wraz z rodzicami ruszyła na poczęstunek, który odbył się na stołówce.
Będziemy na pewno mile wspominać ten dzień, pełen ćwiczeń wojskowych, agenta specjalnego oraz niezastąpionej klasy drugiej!
Klara Piotrowska, Kamil Szczurek